2009/04/03

MITCH

Jednym z warunków stażu jest praca z psem z konkretnym problemem, często problemami, oprócz oczywiście szkolenia i pracy z innymi psami. Moim pacjentem został Mitch. Mieszaniec, terier mix. Powód – przypominał mi z wyglądu mojego pierwszego psa. Zaczęłam z nim pracować na początku listopada. Mitch dostawał białej gorączki na widok każdego psa, nawet, jeżeli pies majaczył gdzieś na horyzoncie. Reaktywność na smyczy nie zawsze przekłada się na reaktywność bez smyczy, są psy, które lubią i bawią się z innymi psami, gdy nie są na smyczy i zamieniają się w demony, gdy pojawia się bariera – smycz, mój Mitch do nich niestety nie należał. Moja świeżo zdobyta wiedza i umiejętności zostały wystawione na ciężką próbę. Choć muszę przyznać, że gdy zaczynałam z nim pracować, nie sądziłam, że wybrałam sobie szczególny przypadek.
Chwile zwątpienia pojawiały się później, ale na szczęście moi koledzy byli bardziej obiektywni w ocenie postępów niż ja i kierowali moją uwagę na zmiany w zachowaniu Mitcha.
Plan rehabilitacji Mitcha opracowałam sama, pytając innych trenerów, podpatrując, wertując literaturę, czasem metodą prób i błędów odkrywałam najlepszą metodę. Nie wiedziałam ile mamy czasu, czy wcześniej gremium nie zdecyduje, że postępy są zbyt wolne…..
Na wszelki wypadek zapewniłam Mitchowi dobry PR – dbałam o to, żeby każdy jego postęp był wszystkim znany.
Podstawowy plan był prosty:
a) Bardzo dużo ruchu – wiele problemów znika lub stają się dużo mniejsze, gdy pies ma zapewnioną odpowiednią dawkę ruchu. Z tym nie było problemu, ulubiona zabawka i Mitch biegał jak szalony przez pół godziny, dopóki nie padł…na 3 minuty i bicie rekordów szybkości rozpoczynał od nowa :)

b) Mitch otrzymywał jedzenie tylko w czasie treningu z psami, jedzenie o wyższej wartości niż sucha karma, czyli bardzo tu popularny produkt zwany natural balance, a także kurczak, ser, jedzenie dla dzieci (słoiczki) etc.

c) Zero tolerancji dla szczekania i rzucania się na smyczy na widok psa. Oczywiście robiłam wszystko, aby uniknąć niekontrolowanych spotkań z psami, ale nie zawsze jest to możliwe, gdy się trenuje w schronisku pełnym psów. Jedno szczeknięcie i wracaliśmy do jego boksu lub za najbliższe drzwi (zależy, gdzie akurat byliśmy). Time out, czyli krótki czas odosobnienia psa jest niesamowicie efektywny, pod warunkiem jego poprawnego wykonania.

d) Impulse control exercises, czyli ćwiczenia na kontrolę odruchów, m.in.:
> Siad i czekanie na moje ‘ok’ przed każdymi drzwiami, stopniowo otwierałam drzwi szerzej i czekałam dłużej, potem doszli przechodzący obok nas ludzie, potem psy w polu widzenia etc.
> Moje ulubione „leave it”, czyli ‘zostaw to’ – ‘to’ oznaczało jedzenie, zabawki, świńskie ucho, różne zdobycze uliczne, gołębie, psy spotykane na ulicy. Ta komenda jest odmianą „do mnie”, trenujemy w taki sposób, że pies przychodzi do nas zostawiając to, co chcemy, żeby zostawił. Mitch „leave it” opanował do perfekcji, do tego stopnia, że pod koniec treningów, gdy już bawił się z wieloma różnymi psami i czasem, jak to bywa, wywiązywała się awantura (już wtedy nie on był inicjatorem), wystarczyło jedno ‘leave it’ i Mitch odskakiwał jak oparzony i pędził do mnie :)
> Siad zostań i leżeć zostań – od 1sekundy i pół kroku w tył do biegających wokół psów, fruwających w powietrzu zabawek i ja znikająca z pola widzenia.

e) Ważna część treningu to relaksacja. Na początku patrząc na leżącego Mitcha miało się wrażenie, że leży na igłach. Masaż metodą TTouch lub po prostu masaż uszu (receptory), głowy i grzbietu. Na początku głaskałam Mitcha tylko wtedy, gdy był w pozycji leżącej, żeby się zrelaksował i miał pozytywne skojarzenia z pozycją leżącą. Jego firmowa zrelaksowana pozycja to żabka (na zdjęciach) :)

f) Odpowiednie oprzyrządowanie, czyli bardzo tu popularne gentle leader i sensation harness (rodzaj uprzęży), które BARDZO pomagają w ładnym chodzeniu na smyczy i dają większą kontrolę nad psem bez efektów ubocznych, które często występują w przypadku stosowania kolczatek czy łańcuszków zaciskowych.

Uogólniając, trening sprowadzał się do zmiany percepcji – chciałam, żeby Mitch pokochał inne psy, bo wszystkie dobre rzeczy spotykały go w obecności innych psów - jedzenie, masaż, głaskanie, zabawa, spacer etc.

Przez pierwszy miesiąc treningów nie wyszliśmy z sali treningowej. Gdy zaczynałam trening Mitch był za przegrodą po jednej stronie sali, a 40 metrów dalej nieruchomy odwrócony tyłem inny pies, tzw. pies-terapeuta, z trenerem. Dzień nr 1 - kilkusekundowe wyjście zza przegrody – wściekły szczek i rzucanie się na smyczy. Ale stopniowo byliśmy w stanie podejść bliżej z Mitchem, zmienić psa z naprzeciwka, pies nie siedział nieruchomo tylko zaczął chodzić, Mitch był bardziej zrelaksowany. Z reguły trenowałam z nim 1h - 2h pięć – sześć razy w tygodniu, z czego 4 treningi były z innymi psami, a pozostałe bez psów. Po prostu nie zawsze był inny stażysta lub trener na miejscu, żeby pracować z drugim psem. Po około miesiącu treningów możliwe było chodzenie 2 psów z zachowaniem odległości ok. 5-6 metrów od siebie, więc wyszliśmy na zewnątrz ze znajomym psem. Zachowanie odległości było nadal niezbędne, bo pomimo poprawy, podczas kontrolowanego testu, Mitch bez ostrzeżenia zaatakował psa, dobrze, że miał kaganiec, bo polałaby się krew….
Spacer na dworze to dla psa zupełnie nowa sytuacja, więc obniżamy kryteria. Zaczęłam od spacerów przed psem-terapeutą w dużej odległości i dbanie o to, żeby wszystkie obce psy były daleko od nas. Z czasem odległość się zmniejszała, aż doszliśmy do spaceru 2 psów obok siebie, potem zmieniały się psy u naszego boku, przestaliśmy unikać psów obcych i zaczęliśmy się mijać na chodniku.

Moje spacery z Mitchem różniły się od spacerów z psami, które nie reagują na inne psy. Zawsze byłam „uzbrojona” w saszetkę z jedzeniem i kliker. Każdy napotkany pies to ćwiczenie. Mitch patrzy na psa, ja klikam w momencie, gdy on patrzy, a klik oznacza smakołyk, więc Mitch patrzy na mnie, a ja daję mu smakołyk. Jeżeli pies jest skupiony na nas podczas mijania innego psa również nagradzamy.

W treningu pomógł mi przypadek w postaci myszy, którą Mitchie złapał podczas jednej z sesji (w SPCA bywają myszy, akurat wtedy był wysiew). To był przełom, Mitch tego dnia zachowywał się tak, jakby odkrył, że skoro na świecie są MYSZY, to po co zawracać sobie głowę psami :)
Akurat nie było nikogo do pomocy, więc krążyliśmy wokół budynku wypatrując psów, w końcu znaleźliśmy psa i ku mojemu zdumieniu bez żadnej negatywnej reakcji ze strony Mitcha byliśmy w stanie przejść stosunkowo blisko. Widać Mitch ciągle był w stanie upojenia po złapaniu myszy.
W dziale dla kotów kupiłam piszczącą mysz do złudzenia przypominającą upolowaną myszkę. Od tego momentu, wprowadziłam do treningu długą smycz i w momencie, gdy pojawiał się pies, Mitch otrzymywał upragnioną mysz do zabawy. Ponieważ nowe psy były nadal bardziej atrakcyjne od myszy, a na tym etapie treningu nie chciałam, żeby Mitch witał się z innymi psami, zmieniłam kolejność – najpierw wspólny spacer bez obwąchiwania się, a potem zabawa z ukochaną zabawką „w towarzystwie” innego psa. Chodziło o to, żeby nowy pies przestał być nowy.
Potem długą smycz zamieniłam na krótką plus kaganiec z dziurą z przodu (na smakołyki) - na tym etapie wprowadziłam kilkusekundowe pozdrowienia innych psów. Ładne powitania były nagradzane takim aplauzem jakby Mitch zdobył właśnie złoty medal i oczywiście smakołykiem, a zbyt intensywne kończyły minutowym odosobnieniem za drzwiami.
Kim, moja mentorka i jeden z najlepszych treserów w Kalifornii, zadecydowała o zdjęciu kagańca i puszczeniu Mitcha wolno z jej psami, Bichonami (małe, białe, kudłate).
Mitch nie wiedział co robić, nie wiedział jak się bawić. Pochwałami, krótkimi odosobnieniami, jedzeniem, ostrzeżeniami, komendami, nagrodami powoli wypracowaliśmy całkiem ładny styl zabawy.
Gdy pierwszy raz bawił się, naprawdę bawił się, jeszcze trochę „za ostro” z innym psem, miałam łzy w oczach. Od połowy stycznia Mitch bawił się z wieloma psami, został też psem terapeutycznym dla innych psów. Jego ulubione psy to psy pasterskie, które mają dość specyficzny styl zabawy i Mitch pewne zachowania, nie do końca przeze mnie i inne psy lubiane, od nich przejął. Ale generalnie poprawa jest ogromna. Ładnie wita się z psami, robi przerwy podczas zabawy, świetnie odczytuje mowę ciała innych psów.
W połowie lutego został przeniesiony do oficjalnej części schroniska (tej ładnej), a ja zajęłam się wyszukiwaniem kandydatek na współlokatorki. Jego pierwszą współlokatorką była nieśmiała Custard, dwa razy od niego większa, z którą bardzo się lubili, ale nie bawili razem, więc przeniosłam go do ślicznej Cuddles (mieszanka owczarka australijskiego), z którą się uwielbiali. Mitch nadal był pełen werwy, ale odkąd zamieszkał z Cuddles tyle czasu spędzał na zabawie, że przestał biegać jak szalony w sali treningowej. No chyba, że był tam razem z Cuddles :) Cuddles została adoptowana, zeswatałam Mitcha z Joy. Mitch od początku był nią zachwycony, Joy odnosiła się z rezerwą, ale podczas drugiego spotkania coś między nimi zaiskrzyło i Joy wprowadziła się do Mitcha :)

Spacery na dworze to również niesamowity postęp w porównaniu do początków naszej współpracy. Coraz częściej byliśmy w stanie minąć na chodniku obcego psa praktycznie bez żadnej reakcji ze strony Mitcha, ale zdarzały się też takie dni….gdy psy nadal były w centrum zainteresowania. Od momentu przeprowadzki do centrum adopcyjnego wyprowadzali go na spacery głównie wolontariusze, i choć przechodzą liczne szkolenia, nie każdy radzi się z psami tego pokroju.

Ja pomogłam Mitchowi, a Mitch pomógł mi. Gdy zaczynałam z nim trening, Kim powiedziała, że jeżeli poradzę sobie z Mitchem, to poradzę sobie z każdym psem. To nie jest do końca prawda, ale rzeczywiście nauczyłam się podczas treningów z nim bardzo dużo. Dzięki Mitchowi zyskałam uznanie i zaufanie doświadczonych trenerów z dużym stażem. Moje uprawnienia stażystki zwiększyły się ponad standardowe. To miłe, nawet bardzo. I motywujące, bo teraz oczekiwania i wymagania wobec mnie są wyższe. Paradoksalnie, myślę, że pomogło mi stosunkowo małe doświadczenie w pracy z tego typu psami. Moim celem od początku była pełna rehabilitacja Mitcha, co wg wielu trenerów może nie było niemożliwe, ale bardzo nierealistyczne.

Wszyscy powtarzali mi, że to ja powinnam adoptować Mitcha, bo jest do mnie taki przywiązany (to fakt) i znam go jak nikt inny i wiem jak z nim postępować. Uwielbiam Mitcha i bardzo przejmuję się jego losem, ale nie mogę adoptować każdego psa, którego dłużej szkolę. W końcu nie po to, to robię.

Mitch otrzymał specjalny formularz adopcyjny, żeby już na pierwszym etapie selekcji odrzucić niewłaściwe osoby i tym samym uniknąć kolejnego rozczarowania w jego życiu. Wymagania były dość wysokie, preferowane były osoby, które wcześniej miały teriery, wymagany był duży ogród, dog walker (osoba trudniąca się wyprowadzaniem psów) lub min. 2h dziennie spacerów/zabaw z Mitchem, aktywny tryb życia, udział w szkoleniach z Mitchem, potencjalna rodzina musiała opisać swój dzień z Mitchem. Mitch wygląda niewinnie i osobom, które go nie widziały biegającego, trudno sobie wyobrazić ile energii drzemie w tym małym ciałku, w przeciwieństwie do np. próbującego cię przewrócić ze szczęścia labradora, gdzie od razu wiesz z jakiego rodzaju „problemami” masz do czynienia :)

Pewnie część osób uważa, że przesadzamy, ale tak jak za pomocą nowych skojarzeń (pies = jedzenie lub zabawa) i konsekwencji (szarpię się na smyczy = koniec spaceru, idę ładnie na smyczy = smakołyki, miły głos, głaskanie, zabawa), tak samo kilka złych doświadczeń i wracamy do punktu wyjścia lub w jego pobliże :) Nie wiemy, co spowodowało jego zachowanie, zresztą to nie ma aż takiego znaczenia.
Najważniejsze, że treningi okazały się skuteczne.

7 marca 2009 Mitch znalazł nową rodzinę i przeprowadził się do doliny Napa, krainy wina.
Spędziłam kilka godzin z jego nową rodziną opowiadając o Mitchu i ucząc ich instrukcji obsługi mojego pupila. Spełniali w zasadzie wszystkie kryteria i wydawali się bardzo mili. Oczywiście uroniłam kilka łez, gdy żegnałam się z bardzo zdezorientowanym Mitchem, w końcu spędziliśmy razem ponad 4 miesiące i bardzo się ze sobą zżyliśmy……

The end.

Happy end :)

3 komentarze:

  1. Hej Domcia
    Mitch ma przygody prawdziwie serialowe ;). Wydaje mi się, że taką sama terapię można byłoby przenieśc na ludzi którzy mają problemy z komunikacją... i pewnie dałoby to świetne efekty.
    do zobaczenia soon
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, gratulacje. Musisz być chyba cierpliwą osobą :) Mi właśnie tego brakuje... a zawsze marzyłam o pracy ze zwierzętami. Jeszcze raz gratuluję. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Imponujące! Jestem pod ogromnym wrażeniem.

    Miałam u siebie na tymczasie pół roku agresywnego do psów kundla w typie amastaffa i również pracowałam nad tymozytywnymi metodami - niestety nie tak skutecznie (brak doświadczenia/wiedzy, fatalna do takiej nauki okolica pełna agresywnych, puszczanych luzem burków).

    Brawo, brawo, brawo. :)

    OdpowiedzUsuń